Piękny jesienny dzień aż prosił się o wypad do jakiegoś zjawiskowego parku. Szukając bajkowych plenerów przypomniałem sobie, że dawno nie było mnie w Gołuchowie. Czasu mam tylko na krótką wycieczkę, więc idealnie się składa. Dziś będzie więcej zwiedzania i tekstu niż zwykle.

Szybka poranna podróż regio do Kalisza i już w promieniach budzącego się do życia dnia śmigam piękną ścieżką rowerową, po której prowadzi Transwielkopolska Trasa Rowerowa. W drodze jeszcze mały postój na śniadanko. Przyjemnie było posiedzieć na ławeczce pod sklepem i spałaszować porcję energii na cały dzień.

Zanim jeszcze Gołuchów to najpierw moc atrakcji. Warto wspomnieć wspaniały, pofałdowany krajobraz. Pamiątkę po „działającym” tu lądolodzie.  Jakże przyjemnie mknąć przez drogi, czując jak rower sam jedzie w dół i potem siłą rozpędu wspina się pod najbliższą górkę – no chyba, że najpierw musisz się wspiąć, a jest się, na co wspinać 🙂

Lecę asfaltem. Gdzieś z boku, mozolnie walczy „góral”. Nieśpiesznie zdobywa błotne metry w dolinie Prosny przybliżając się ku mnie. Krótkie cześć i jedziemy każdy w swoją stronę. Ja asfaltem on grząską doliną brr. Wzdłuż drogi prowadzą mnie przydrożne wierzby – zaraz jak to – tych szukałem przecież na Mazowszu i było tego jak na lekarstwo, a tu w Wielkopolsce zatrzęsienie. Wspaniale kłaniają się przemierzającym drogi podróżnym.

Wspominana dolina Prosny zaskakuje mnie jeszcze w Jedlcu gdzie stromym progiem w krajobrazie odcina się jej pradolina. Nie odmawiam sobie przyjemności zjazdu w dół. To nic, że potem trzeba będzie się trochę wspiąć. Gdzieś na horyzoncie majaczy jeszcze szachulcowy kościołek. Byłem tam w zeszłym roku, więc już tylko z daleka cieszę nim oko.

Jeszcze chwila, setka zdjęć później i staję u bram Gołuchowa. Nie byłem tam dawno i jedyne, co pamiętałem to zameczek. Tymczasem można tam spokojnie spędzić pół dnia. Pierwsze, co napotykam, to odrestaurowane przestrzenie dawnego folwarku zamienione dziś na Muzeum Leśnictwa. Zatrzymuje się chwilę przy wystawie maszyn leśnych i posągu Światowida.

W budynkach dawnej powozowni i owczarni oprócz ciekawej wystawy mieszczą się też niezwykle interesujące dioramy przedstawiające las i jego mieszkańców. Zaaranżowano różnorodne siedliska leśne. Przygotowano multimedialne opisy gatunków drzew i prezentuje się niezwykle interesującą kolekcję leśnych profili glebowych. Wszystko to podane w naprawdę przyciągający wzrok sposób. Oprócz tego, na ternie parku jest jeszcze kilka wystaw ukazujących min. dzieje leśnictwa. Na te dziś nie wystarczy mi już czasu.

A ten biegnie nieubłaganie, więc najwyższa pora na odwiedziny w głównej atrakcji. Parkową alejką docieram w progi malowniczego zameczku. I tu niespodzianka do muzeum wchodzi się o określonych rozpiską godzinach, anonsując wcześniej swoją wizytę domofonem. Druga sprawa – to nie bardzo było gdzie zostawić rower, więc przypinam go do latarni. Wnętrze natomiast, zachwyca. Przekraczając próg wspomnianych drzwi wchodzimy na niewielki dziedziniec. Otwiera się z niego widok na fragment przepięknego parku odcinającego się od szarych murów bogactwem jesiennych barw.

Zwiedzanie odbywa się w towarzystwie opiekuna, który prowadzi z sali do sali. Te zaś, gdy zwiedzamy je sami zachwycają przytulnością i kameralnym charakterem. W większej grupie na pewno okazują się ciasne i duszne. Wewnątrz unosi się zapach wiekowego drewna, przez okna sączą się promienie słońca z lekka rozświetlając pomieszczenia. Można by nawet uznać ze jest tu ciemno i ponuro. W ten jasny, jesienny dzień mi to nie przeszkadza. Wręcz podkreśla urok zamkowych przestrzeni.

W pokojach zachwycają przepiękne renesansowe kamienne kominki. Sprowadzone były specjalnie przez Izabelę Działyńską. Jej to zamierzeniem dawny XVIw zamek Leszczyńskich został przekształcony w drugiej połowie XIXw w rezydencję wzorowaną na francuskich zamkach – tych znad Loary!

Kosztowna renowacja miała jednocześnie być wierną, na miarę możliwości, rekonstrukcją dawnych wnętrz z XVI/XVIIw, jakie zamieszkiwali Leszczyńscy. Co ciekawe przebudowa od razu była pomyślana z przeznaczeniem na muzeum. Sami zaś Działyńscy zajęli na swoją siedzibę Starą Gorzelnię mieszącą dziś wystawę związaną z historią leśnictwa.

To, co dodatkowo podkreśla krajobrazowe walory zameczku to rozległy 162ha park w typie arboretum. Z radością penetruję jego zakamarki. Dywany z liści, staw, romantyczne mostki przyciągają miłośników fotograficznych plenerów. Ja też sobie nie odmawiam. Ujęcia same malują się na matrycy aparatu. Wystarczy tylko przystanąć i niespiesznie wycelować obiektyw. Oby tylko nie dostać oczopląsu i karta SD wystarczyła. Na koniec odwiedzam jeszcze pokazową zagrodę żubrów. Te zaległy gdzieś na zagrodzie i bardziej przypominają rozsiane po lesie ku … kamienie niż majestatyczne zwierzęta.

Wracam jeszcze do parku. Chwilę cieszę oko i staram się ogarnąć awarię aparatu. To mogiła czy będzie może tylko brakowało zdjęć z części trasy? … Szybka lektura mapy podpowiada mi, że najlepiej będzie wybrać teraz jeden z pobliskich szlaków turystycznych i udać się do kolejnej pamiątki po skandynawskim gościu przemierzającym te tereny kilka tysięcy lat temu. Największy w Wielkopolsce głaz narzutowy nosi imię Św. Jadwigi. Wspaniale zaaranżowana polanka aż prosi się o chwilę postoju i oddanie podziwu rozmiarom tego głazu. Jak zwykle legenda wspomina o diable, co to go niósł na Kalisz. Napotkał nocą babę z kogutem. Ten zaś zapiał, diabeł zestrachał i kamień wypuścił z czartowskich łapek : Mniejsza z tym, jest naprawdę ogromny. Udaje się też ogarnąć aparat, więc znów focimy 🙂

Teraz czeka mnie dłuższy rejs przez równinną część tych okolic. Rozlegle pola zielenią się jeszcze gotowymi do zbiorów warzywami, a widok sięga daleko pod horyzont … i pięknie i ładnie tak mknąć po równym … lecz wplątuję się w czyjąś sieć  :d Oto polne drogi przemierza wraz ze mną stado pajączków, które unoszą się na swoich niciach przędnych niczym na lotniach, zdobywając nowe tereny. Przystaje na chwilę i uwieczniam to urocze zjawisko zwane babim latem.

Czas już powoli goni, kilka atrakcji w planie, więc szybkie uzupełnienie energii w mijanym po drodze sklepie i wpadam do Boczkowa. To, co pierwsze rzuca mi się w oczy to ruiny dworu. Zostawiam je jednak na deser, bowiem tym, co mnie tu przywiodło była historia z ważnym incydentem granicznym z 1918r.

Okolice te znajdowały się jeszcze wówczas pod zaborem pruskim. W sąsiednim dawnym zaborze rosyjskim Polacy cieszyli się niepodległością już od 11 listopada. Tu jednak wciąż Niemcy trzymali się mocno. Bliskość granicy powodowała, że Polacy z armii pruskiej i ochotnicy wiali do „Niepodległej” by w pobliskim Szczypiornie zaciągnąć się w szeregi Batalionu Przygranicznego patrolującego strefę nadgraniczną. Jako, że odcinek graniczny w Boczkowie wcinał się nieco klinem w obszar Kongresówki to patrole często skracały sobie drogę i przemykały przez terytorium Prus pomiędzy łukiem odcinka granicznego. I 27 grudnia jeden z nich został ostrzelany. Stało się to o 11:30.

Tymczasem 26 grudnia w Poznaniu triumfalnie witany był Ignacy Paderewski. W odpowiedzi na jego wystąpienie 27 grudnia swoją paradę ze zrywaniem polskich symboli urządzili Niemcy. Doszło do przepychanek w wyniku, których wywiązała się walka, podjęta następnie przez oddziały kierowane przez Polską Organizację Wojskową Zaboru Pruskiego. Tym samym popołudniu wybuchło zwycięskie Powstanie Wielkopolskie. Zbieżność dat powoduje, że poległego w Boczkowie Jan Mertkę uznaje się, zatem w niektórych źródłach, jako pierwszą ofiarę tego zrywu. Upamiętnia to głaz położony na środku skrzyżowania.

W pobliskiej odległości znajdują się wspomniane wcześniej ruiny dworku. Zawsze przyciągają mnie takie miejsca i z radością odkrywam ślady przeszłości. Te tutaj grożą raczej cegłą spadającą na głowę, ale nie zamierzam się wspinać na mury. Dworek z poł. XIXw otwiera czterokolumnowy portyk. Zwracają jeszcze uwagę detale ceglanych wieżyczek znajdujących się na rogach budowli. Całość obecnie chyli się ku ruinie i losy tego miejsca są przesądzone.

Na szybko przemierzam jeszcze Nowe Skalmierzyce. Czuć, że było to ważne przygraniczne miasto. Witało ono przybyszy z zaboru rosyjskiego. Mieściło się graniczne przejście kolejowe. Pamiątką po nim jest olbrzymich rozmiarów budynek dworca kolejowego, w którym podróżni przesiadali się pomiędzy pociągami o różnym rozstawie osi (pamiętacie w Rosji tory są szersze o 89mm). Warto jeszcze wspomnieć, że w owym budynku doszło do spotkania niemieckiego cesarza Wilhelma II z carem Rosji Mikołajem II. Infrastruktura funkcjonowała od 1906r, kiedy doprowadzono tu tory kolejowe z zaboru rosyjskiego, do pierwszych dni I WŚ.

Wszystkiego nie da się dziś zwiedzić, więc jeszcze na pewno przyjadę tu poszukać przygranicznych pamiątek. Teraz lecę do ostatniego celu podróży i w skupieniu odliczam minuty dzielące mnie od odjazdu pociągu.

Szczypiorno. Dziś jest to dzielnica Kalisza. Dawniej było to osobne miasteczko mieszczące komorę celną i przejście drogowe. Czy nazwa z czymś Wam się nie kojarzy? Szczypiorno, Szczypiorno  – szczypiorniak! Dobrze kminicie :), ale znów będzie powrót do historii.

W czasie IWŚ. Mieścił sie tu obóz jeniecki, w którym internowano min. Legionistów Piłsudskiego. Wśród nich, czynnie działali oficerowie starający się podtrzymać na duchu szeregowych żołnierzy. Robili wszystko by ci, nie poddali się uczuciu bezsilności. Miało temu służyć min. zagospodarowywanie im czasu wolnego i tworzenie życia obozowego. Jednym z elementów walki z bezczynnością były rozgrywki sportowe. Ciężko dziś stwierdzić czy legioniści sami wymyślili, przeczytali w gazecie relacje z rozgrywek, czy też podpatrzyli te grę u niemieckich oficerów, tworząc własną odmianę … dość, że z gry i przerzucania się piłką szmacianką powstały podstawy polskiej odmiany piłki ręcznej zwanej dziś na pamiątkę tamtych wydarzeń właśnie … SZCZYPIORNIAKIEM.

Wspomnienia o tych wydarzeniach przetrwały w  pamiętnikach więzionych tu legionistów min. poety Władysława Broniewskiego. Obóz upamiętnia skromna tablica mieszcząca się na dawnym budynku koszar sąsiadującym z obozem. Warto jeszcze odwiedzić pozostałości pomnika legionistów i cmentarz jeńców ukraińskich znajdujące się pobliżu. Na dziś to koniec zwiedzania i jak zwykle wpadam w ostatnich minutach na peron 🙂

Trasa wycieczki: Kalisz – Majków – Warszówka – Pruszków – Zagorzyn – Popówek – Macew – Jedlew – Gołuchów – kościelna Wieś – Boczków – Nowe Skalmierzyce – Szczypiorno – Kalisz 18.10.17 / 60,6km