Koniec roku to taki szczególny czas gdy wpada się na przeróżne pomysły i tylko od naszej odwagi zależy, ile z nich uda się spełnić. Co prawda na sam koniec wpadło jeszcze kilka utrudnień, Taaak ten rok był szalony. Dlaczego jego zakończenie miało by być inne …. 😀

Pomysł na Sylwestra ułożył się w ciągu chwili. Wiadomo śpiwór, namiot, raczej Dolny Śląsk – bo łatwy dojazd. Jedną z pierwszych miniwypraw zimowych na obecnym rowerze trzy lata temu zakończyłem w Henrykowie … ale zacznijmy od początku.

Plan przewidywał wyjazd na krótki weekend, lecz niespodziewanie pojawiła się propozycja morsowania w morzu. Akurat przypadkowo miałem dzień wolny, więc nie dałem się długo namawiać. Niestety wysypał się samochód, lecimy zatem pociągiem. W międzyczasie pakuję się na wspomniany wyjazd rowerowy więc mam małe rozdwojenie. Przeglądam jednocześnie górną i dolną półkę w poszukiwaniu map. Zastanawiam się co przyda mi się w obydwu miejscach 😀 W Gdańsku meldujemy się tuż przed świtem 😀 Przejazd na plażę tramwajem – wybieramy Jelitkowo. To jedna z najładniejszych plaż i miejsce polecane przez morsów.

Dzień budzi się wolno, bardzo wolno, a my zajarani tym, że udało się tu dotrzeć. Chcemy od razu wskakiwać do wody … zajmujemy czas spacerem i fotografowaniem księżyca. Gdy zza chmur pojawiają się pierwsze promienie słońca – wchodzimy… rozkoszujemy się zimnem. Fala lekko buja ciałem. Słona woda przyjemnie oblepia skórę, a piasek delikatnie masuje nogi. W głowie euforia.

W tym czasie słońce maluje na porannym niebie pomarańczowo – żółte pastelowe landszafciki. Kiczowato i pięknie. Wschód słońca, a jakby morsować o jego zachodzie.  Otwieram się na ten pokaz. Całości dopełnia szum morza i skrzek mew walczących o rybkę. Jest spokój, wyrównuje się jak zawsze szybki tuż po wejściu oddech. Nikt nie wie, ile siedzimy, lecz po co liczyć mijające minuty i tak dowiemy się tego ze zdjęć 🙂

Słońce wschodzi już coraz wyżej i spektakl się kończy. Zdecydowanie wybraliśmy najlepszą godzinę. Teraz zauważamy, że powoli do wejścia szykują się też lokalne morsy, plaża zapełnia się spacerowiczami, lecz dla nas jest to czas na herbatkę i pożywne śniadanko.

Wiadomo rybka nad morzem – smakuje najlepiej. Podobnie jak szampan na plaży będący symbolicznym powitaniem roku 🙂

Po morsowaniu czas na szybki spacer po starówce fotkę z neptunem i kilka fikołków na promenadzie. Czas wsiadać w pociąg i realizować kolejny pomysł. Po drodze jednak czeka nas jeszcze rozmowa z poznanymi w przedziale Białorusinami. Przerywa ją Warszawa Zachodnia będąca celem ich podróży. To było niesamowite spotkanie, które zostanie na dłuuuuugo w mej pamięci.

W domu kończę się pakować, szykuję rower i nad ranem wsiadam w kolejny pociąg.

Startuję w Henrykowie. To tam we wspaniałym cysterskim klasztorze powstała słynna księga opisująca dzieje założenia i opis włości klasztoru. Zawiera ona ponadto, niezwykle szczegółowe opisy relacji społecznych Polski okresu rozbicia dzielnicowego. Niezwykły dokument obrazuje pomnik znajdujący się na dziedzińcu klasztoru. Nie zwiedzam dziś muzeów, udaje mi się jednak wślizgnąć na chwilę do gotycko-romańskiej świątyni i w ciszy pooddychać wiekami dziejącej się w tych murach historii. Nic dziwnego, że jest to jedna z perełek Dolnego Śląska.

Wkrótce dostrzega kolejną tym razem przyrodniczą. Trasa wiedzie mnie bowiem przez rezerwat „Muszkowicki Las Bukowy”. Uwielbiam takie niespodzianki. Jest brodzenie w potoku, przeprowadzanie roweru tuż nad urwistym jego brzegiem, omijanie powalonych wiekowych drzew.

Leśne drogi zamieniam wkrótce na polne i znów cieszę się pełnią słońca. W jego chylących się do snu promieniach fotografuje jeszcze zamek w Ząbkowicach Śląskich, wspaniały ratusz i krzywą wieżę. Wiem, że będzie jeszcze okazja na kolejną tu wizytę i skupienie się na zapomnianej aferze grabarzy z Frankenstein, która mogła być inspiracją do powstania pewnej znanej książki …

Dzień kończę przejazdem wzdłuż pasma Gór Sowich, napotykając tuż przed zmrokiem na geologiczną wychodnię budujących je skał.

Za chwilę też słońce całkowicie chowa się za ich pasmem, okrywając mnie totalną ciemnością. Lecz gdzie skrył się księżyc kłujący jeszcze wczorajszej nocy przepiekaną pełnią?  Jakże pokonać te ostatnie kilometry w totalnej ciemności i coraz chłodniejszym powietrzu? Dobrze, że jak drogowskaz pojawia się maszt radiokomunikacyjny na szczycie Ślęży, będzie mnie teraz prowadził do miejsca docelowego 🙂

Tymczasem rozgwieżdżone niebo skłania do małej zabawy z aparatem. Cóż to za łuna pojawia się na klatce? Wrocław chyba za daleko by dawać taką poświatę. Z tej zadumy wyrywa mnie wyskakująca z grzbietu Ślęży tarcza księżyca. Wspaniała radość dla oczu w tych ostatnich minutach wspinaczki. Wkrótce docieram bowiem na Przełęcz Tąpadła.

Oddziela ona dwie owiane legendami góry. Wspomnianą Ślężę i Radunię. Ta druga jest dziś moim celem. Gdzieś w lesie znajduje się miejsce, gdzie chciałbym spędzić tę noc. Początek wspinaczki jest dość łatwy to zwykła leśna droga. Jednak wkrótce namiar GPSa prowadzi prostopadle do góry. Niby 250m, lecz po tej stromiźnie i lodzie najłatwiej wejść na czworaka, a ja mam jeszcze rower z parą sakw. Walczę do połowy stoku. Dalej rower sam jedzie w dół. Decyduję, że zostawię go na dole i podejdę na punkcik bez obciążenia. Jest noc. Trzeba sprawdzić, czy w ogóle mam do czego podchodzić. Choć do tej pory o tym nie wspominałem, to namiar na chatkę był dość mglisty i szczerze mówiąc, nie miałem większej nadziei, że jeszcze stoi. Tego typu obiekty nie cieszą się szacunkiem wśród przypadkowych bywalców i wielokrotnie już ginęły od rozpętanych przypadkowo pożarów. Było to moją obawą, lecz ubezpieczyłem się namiotem. Chatka mogła też być już przecież zajęta.

Po krótkiej wspinaczce za krawędzią wywłaszczenia, w świetle latarki pojawia się fundament i stojąca na nim budowla. Jest cisza, nikogo wokół. Uchylam delikatnie drzwi i już wiem, że trafiłem w najpiękniejsze na Ziemi miejsce. W dalekich krajach bywały i takie chatki, lecz tu … z lekkością ducha wracam na dół po rower i resztę dobytku. Wnoszę to wszystko na raty. Nie ciąży już rower zarzucony na ramię, lekko podrzucam worki z dobytkiem. W trakcie tej czynności słyszę jak w moim kierunku, na dół schodzą ludzie. To Ola i Michał wpadli na małe odwiedziny do chatki i posilić się pieczystym przed dalszym nocnym spacerem.

Wspólnie organizujemy ognisko z okolicznych powalonych pni. W okolicy straszą bowiem kikuty powycinanych chaotycznie drzew. Ludzie Obią to mimo wyraźnej informacji „chatowego”, by nie robić tego z szacunku dla przyrody. Szkoda, że są osoby, które nie potrafią dbać o takie miejsca. Po kolacji goście uciekają na dół, a w panującej ciszy wpada z wizytą jeszcze lisek zwabiony zapachem z mojego kociołka. Do północy czas płynie na foceniu miejsca i szykowaniu noclegu.

Z polanki widzę migające na szlaku na Ślężę czołówki. Znak, że ruch turystyczny kwitnie… Północ zaznacza się widokiem fajerwerków i pękających gdzieś w oddali petard. Ze szczytu Ślęzy wykwita pióropusz sztucznych ogni. Wszystko trwa chwilę i cichnie. Gdzieś w oddali, w pióropuszu nadciągających chmur rozświetla się jeszcze coraz słabszymi błyskami niebo nad Wrocławiem.

Czas już na spoczynek po długim dniu. Korzystam w samotności z uroków chatki.

Budzę się niespiesznie. Pakuję rzeczy, jem pyszne śniadanie i sprzątam chatkę po swojej wizycie. Uzupełniam wpis w księdze gości i zużyte materiały rozpałkowe.

Sprawdzam też drogę na górę. Krótsza, lecz zdecydowanie trudniejsza. Nie wiem, czy nocą zdecydowałbym się na zejście tą trasą. Spotykam też pierwszych noworocznych wędrowców. Z każdym wymieniam uśmiechy i noworoczne życzenia. Tak dobrze spotkać ludzi.

Na przełęczy jest ich jednak zbyt dużo i uciekam w boczny szlak. Leśnymi ścieżkami docieram do Sobótki.

Zaznaje jeszcze radości w Dolinie Bystrzycy. Błoto wylewa mi się znad błotników, jednak jest radość z pokonanych trudności.

Dzień zwiedzania kończę w zasadzie pod Pałacem w Krobielowicach.

Dalsza droga to taka walka z asfaltem i zmęczeniem. Z ulgą docieram do Wrocławia. Odkrywam jego mniej znane miejsca, lecz na koniec i tak ląduje na rynku, poszukując nowych krasnali.

Dzień kończy się. Jutro praca, a po południu jak zwykle w sobotę wizyta na wspaniałej Grabi, by znaleźć chwilę regeneracji po podróży przez Polskę w poszukiwaniu przygody.

Część morska 🙂

Część górska 🙂

Tak kończy i zaczyna się kolejny rok. Niech będzie dobry – czego i Wam życzę.