Wczesny start i ląduję w Poznaniu w porze śniadania. W tej sytuacji wielki ROGAL ŚWIĘTOMARCIŃSKI ląduje w moim brzuchu MNIAAAM. Znajduję jeszcze chwilę na przechadzkę ze Starym Marychem. Debatujemy nad tym czy lepiej jeździć na kole czy na rowerze, ale że wuchta kilosków dziś do zrobienia to szybko się żegnamy i lecem na pole.

Dziś trasa w całości „szyta z mapy”. Oznacza to sporo pracy nawigacyjnej odwdzięczającej się pięknem mijanego krajobrazu, leśnymi ostępami, jeziorami i ciszą, a mówiąc bez przenośni… był ostry zap… po „leśnych utwardzonych”.


Dłuższy postój robię w Rogalinie. Podziwiam uroki Pałacu Raczyńskich otoczonego pięknym leśnym parkiem, porośniętym przez wiekowe drzewa. Człowiekowi od zawsze towarzyszy fascynacja ogromem i majestatem starych drzew. Tych dziś nie brakuje na mojej trasie i z przyjemnością robię przy nich dłuższe odpoczynki. Podziwiam najsłynniejsze rogalińskie dęby Lecha, Czecha i Rusa zasadzone ponoć rękoma swoich legendarnych imienników. Choć ich wiek na pewno nie sięga tak daleko to jednak ich piękno budzi należyty zachwyt. Warto tu też podumać o właścicielach majątku rogalińskiego. Przedstawiciele rodu Raczyńskich często odgrywali ważne role w dziejach naszego kraju, piastowali wysokie stanowiska, bądź mieli styczność z pierwszoplanowymi postaciami tworzącymi historię. Po zdobyciu majątku często podejmowali inicjatywy przyczyniające się do rozwoju kultury narodowej. To oczywiście dłuższa historia, ale o jednym z jego przedstawicieli jeszcze będzie za chwilę.

Tymczasem kieruję się ku lasom otaczającym Jezior Wielki i Mały. Znajduję tu chwilę odpoczynku od gorącego /mimo chmur/ dnia. Urokliwe polanki znajdujące się tuż nad wodą dają chwile ukojenia, a leśne drogi wk…. nieeee jest zbyt pięknie by narzekać, tym bardziej, że prędkość ponad 25km/h i rowerek spisuje się znakomicie. Po drodze odwiedzam Dąb Dziaduś (ponoć 6 w Polsce pod względem obwodu) i docieram do Zaniemyśla. Tu robię przerwę na lody, ale myślami krążę już wokół Edwarda Raczyńskiego. Hrabia był min. fundatorem Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu i Złotej Kaplicy w poznańskiej katedrze – co w zaborze pruskim dobrze przyczyniło się do sprawy polskiej. Niesłusznie posądzony o malwersacje finansowe przy budowie tej ostatniej załamuje się. Po pierwsze nakazuje usunięcie napisu o swojej fundacji z cokołu posągu Mieszka I i Bolesława Chrobrego, kolejno zaś przybywa do Zaniemyśla i udaje się na wyspę leżącą na pobliskim jeziorze będącą jego własnością. Tam u wejścia do drewnianego dworku (zachowanego do dziś) odbiera sobie życie strzałem z … armaty. Wiwatówkę można oglądać w muzeum w Śremie, zaś hrabia pochowany został w Zaniemyślu obok kościoła Św. Wawrzyńca. Grobu strzeże posąg Hygei mającej rysy żony hrabiego Konstancji z Potockich. Ponoć dotknięcie stopy przynosi farta. Zobaczymy.

Czas wracać na trasę, zatem na stole pyszna cebulowa i po chwili znów w siodle. Kieruję się na Solec, bowiem na odcinku Śrem – Nowe Miasto tj. przez ładnych 30 km na Warcie nie ma ani jednej przeprawy poza…. wiaduktem kolejowym w Solcu. Trochę na żywioł, a trochę korzystając z dostępnych informacji ufam, że jest wyposażony w kładkę pieszą. Po drodze popełniam kilka błędów nawigacyjnych, co owocuje paroma kilometrami w nadprogramie, ale docieram do celu i … warto było. Przejazd tak długim mostem po wąskiej ścieżce z desek w sąsiedztwie pędzących pociągów robi spore wrażenie. Czas myśleć o powrocie, zatem jest to ostatni akcent turystyczny. Tym bardziej, że niebo zaciąga się ołowianymi chmurami. Postanawiam o najkrótszej z możliwych ewakuacji do Jarocina – zostało coś ze 25km.

Po drodze jeszcze przystanek w Klękach by zobaczyć neorenesansowy pałac zbudowany dla Hermanna Kennemanna ( jednego z twórców Hakaty – organizacji, której celem była ostateczna germanizacja ziem polskich w zaborze pruskim). Teraz naprawdę się rozpadało. Końcówka to walka. Nic dziwnego – deszcz, wiatr, czas – ciśniemy – Paaanie jeszcze 7km do Jarocina – damy raaaaadę – oznajmiam radośnie, gdy mija mnie jakiś zabłąkany na poboczu przechodzień. Jego mina – BEZCENNA pozwala mi nabrać sił by pokonać ten ostatni odcinek. Wreszcie dworzec, i dwadzieścia minut. Dzień wykorzystany do granic możliwości kolejne 110km na koncie i wspaniałe wielkopolskie krajobrazy we wspomnieniach.