Dla mnie to już trzeci dzień wyjazdu (opis poprzednich dni w części I) i przyznam szczerze najchętniej usiadłbym na czymś innym niż siodełko. To takie dziwne uczucie z początku sezonu, dlatego w tym roku będę zabierał ze sobą krzesełko, a co 😀
Wchodząc do kuchni na śniadanie przypominam sobie jeszcze smak soczewicy z mlekiem sojowym – całkiem potrawa tylko dłuuugo schodzi przygotowanie. Na zagrychę było jeszcze chili con carne i pomidorowa oraz tureckie kulki i mnóstwo opowieści. Czas ucieka, zatem wychodząc porywamy jeszcze z Arkiem kilka sztuk pierożków zapiekanych jak paszteciki – będzie to nasze drugie bardzo pożywne śniadanie.
Jeszcze się rozkręcamy, ale mijamy już pierwszy dworek. Kownaty dziś to ruina. Za to tuż obok toczy się życie w blokach po dawnym PGRze … pasuje jedno do drugiego, jak wszystkie tego typu obiekty „wykorzystane” i „wyssane ze wszystkich soków” przez dawne molochy.
Chwila przerwy i jedziemy przez Kożuszki. Mogłem się spodziewać, że tuż zaraz będzie Kuśnierz, ale bez obaw przejeżdżam przez miejscowość.
W Golejewie wypatrujemy nieczynną wieżę kolejową. Stoi na stacji Gopło. Szlak Kruszwica – Mogilno funkcjonował do 1996r. Miejscami rozebrana infrastruktura torowa aż prosi się o szlak rowerowy.
W Chrośnie polujemy na wiatrak. Dla mnie kolejny, a okazuje się, że to jeden z dwóch zachowanych na Kujawach zachodnich koźlaków. Najstarsza część tej budowli jest datowana na 1634r, zaś górna na połowę XIXw. Posadowiony na wzniesieniu pięknie wpisuje się w krajobraz i okazuje się, że to gwiazda filmowa. W 1971r zagrał w ekranizacji „Antka” B. Prusa.


Wjeżdżamy do Kruszwicy. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego będąc tutaj nigdy nie zahaczaliśmy o rynek, ten podobno najlepiej wygląda z lotu ptaka … no tak a my podziwialiśmy go z poziomu roweru. Yyyyy. Pierwsze, co rzuca się w oczy to panorama na silos zakładów cukrowniczych. „Wrażliwe oko” architekta pięknie wpisało go w przestrzeń „nawiązując” kształtem kopuły dachu do XIXw świątyni kościoła św. Teresy sąsiadującego z rynkiem ….
Pod dłuższej chwili dostrzegamy odremontowane fasady kamieniczek z przełomu XIX i XXw. Dostrzegamy też skalę rynku. Jego wielkość cicho opowiada nam o niegdysiejszym znaczeniu miasta. Zadumani kierujemy się ku dawnej Kruszwicy. Tam gdzie rozpoczęła się historia tego miejsca. Skromnie za palisadą z drewnianych kłód skryły się pozostałości dawnego grodziska z IX/Xw. Można je podziwiać z pomostu widokowego pobliskiego wzgórza, na którym znajduje się wieża zamkowa – jedyna pozostałość kazimierzowskiego XIVw zamku rozebranego do budowy okolicznych domów pod panowaniem pruskim. Ale ponoć wcześniej myszy zeżarły tu niejakiego Popiela. Scenkę tę trafnie punktuje pobliski mural. Spacerujemy po wzgórzu chłonąc energię tutejszego czakramu i trawiąc spożyty niedawno obfity obiadek 😀
Zabieram jeszcze Arka do romańskiej Kolegiaty św. Piotra i Pawła. Najstarsza na Kujawach i jedna z najstarszych kamiennych bazylik w Polsce robi należyte wrażenie, choć otaczający ją cmentarz przywraca jej ludzki wymiar. Niemy świadek historii stoi tu prawie tysiąc lat, bowiem kruszwickie biskupstwo przeniesiono tu z Włocławka w 1123r.
Z Kruszwicy wydostajemy się ruchliwą 62. Nie chcę myśleć, jaki ruch byłby tutaj w dzień powszedni. Miałem nie stawać, ale jeszcze robimy rzut oka na XIXw dworek. Dzieła oszpecania dopinają kamienne lewki na schodach. Podobno na wyposażeniu hotelu jest łóżko, w którym sypiał Napoleon i szafka, w której Marysieńka trzymała sole trzeźwiące …
Warto jednak zauważyć, jak bogatą mają historię osady z okolic Kruszwicy. Gocanów pojawia się na kartach historii już w 1065r. Czas jechać tym bardziej, że popędzają nas klucze gęsi wracających z „zimowiska”.
Wpadamy jeszcze z wizytą do Kicka – wiecie dworków wkoło dostatek, więc i tu sołtys nie miesza byle gdzie.
Tymczasem droga zmienia się w polną z rzadka tylko utwardzoną. Mamy czas by podziewać krajobraz. Przejeżdżamy przecież przez obszar Natura 2000. W niewielkiej odległości od nas w lekkim obniżeniu „wije się” Gopło. To wąskie jezioro (0,25 do 3,5km szerokości), które wkrótce będziemy musieli przebyć ciągnie się przez 25km. Ten wydłużony kształt i głębokość sięgająca 16m zdradzają jego genezę. Powstało ono, bowiem w wyniku działalności wód przemieszczających się pod lądolodem.
Tymczasem w dali majaczy kolejny dworek. Dobrze, że się tu zatrzymujemy. To Popowo. Miejsce związane jest z rodem Trzcińskich pięknie zapisanych na kartach historii. Ich życiorysy można prześledzić na rodzinnym grobowcu znajdującym się na pobliskim cmentarzu. Pałacyk, choć opuszczony nadal pięknie się prezentuje. Dawniej z jego progu musiał roztaczać się piękny widok na odległe zaledwie o 60m jezioro.
W ramach atrakcji postanawiamy skorzystać z promu. Była niepewność czy kursuje jednak jak się okazuje jest czynny i prowadzi działalność nawet do 21. Okrętujemy się w Złotowie i po kilkuset metrach wysiadamy na przeciwległym brzegu w Ostrówku. Oszczędza nam to dobrych kilkanaście km kręcenia.
Jeszcze tylko eklektyczny dwórek w Waliszewie, (który to już podczas tej wycieczki) i docieramy do cichego i pustego już domu. Na progu żegnamy się, bowiem ja postanowiłem, że wydłużę moją wyprawkę do 4 dni.
Szybko jem kolację i znużony trudem ostatnich dni zasypiam około 20tej. Noc mija szybko a ranek budzi mnie o 5. Jestem umówiony w Pabianicach, więc program tego dnia należało realizować od wczesnych godzin porannych. Wyruszam jeszcze o zmroku. Dzień nie może się jakoś przebudzić i jeszcze przez kilka godzin będę się poruszał w totalnym mleku. Może to i lepiej, bo nie trzeba stawać na foty. Gorzej, że i nawigacja jakoś nie chce złapać sygnału. Dobrze, że jeszcze umiem posługiwać się normalną mapą. Dziś to już umiejętność totalnie zanikająca.
Z tej mgły wyrywam wiatrak. Kolejny koźlak z odrestaurowaną tuż obok chatą młynarza. Przemierzam Powidzki Park Krajobrazowy i wkrótce też zbliżam się do Jeziora Powidzkiego w Giewartowie. W parku krajobrazowym pałac, do którego ktoś dobudował kloc w postaci jadalni mieszczącego się tu ośrodka wypoczynkowego. Zgrzyt.
Wreszcie słońce wspina się na słuszną wysokość i wydobywa z mgły piękno otaczającego mnie krajobrazu. Kieruje się na Strzałkowo. Trochę kluczę i docieram w miejsce, które było mym głównym dzisiejszym celem. Tuż przy drodze 92 znajduje się obiekt, który kiedyś mnie zainteresował z okien autokaru. Czekałem tylko okazji by móc się tu wybrać. Przebiegała tędy granica pomiędzy zaborem pruskim i rosyjskim. Jednak nie to przyciągnęło moją uwagę.
Nieco w cieniu tej informacji kryje się to, że po odzyskaniu niepodległości mieścił się tu … obóz dla internowanych żołnierzy armii URL, który w wyniku wybuchu wojny polsko-bolszewickiej przekształcono w Obóz Jeniecki nr 1 pod Strzałkowem przeznaczony głównie dla jeńców sowieckich. Obóz został założony na przełomie 1914 i 1915 roku, jako niemiecki obóz dla jeńców z frontów I wojny światowej. Po zakończeniu I WŚ odziedziczyliśmy go niejako w spadku. Trudne warunki, brak ogrzewania, przepełnienie – w 1920r przebywało tu nawet 37000 jeńców. Choroby i zarazy. Podpisanie traktu pokojowego w Rydze położyło temu kres a jeńcy zostali przekazani Rosji. W końcu funkcjonowania przebywali tu internowani żołnierze Ochotniczej Sprzymierzonej Armii gen. Bułak-Bałachowicza, oraz cywile wyparci przez bolszewików na terytorium Polski. Mieli oni pełna swobodę w poruszaniu się po całym powiecie. Bolesna historia tego miejsca kończy się 31 sierpnia 1924 roku.
Wiem, że nieopodal miejsca po obozie znajduje się cmentarz jeniecki. Trudno tam trafić, zaciągam wreszcie języka i mam ślad. Trzeba się kierować w pola. Droga nijaka na horyzoncie gdzieś w dali majaczy jedynie płot. Postanawiam za wszelką cenę domknąć dziś ten temat. Przeczucie mnie nie zawodzi. Jadę kilka km i docieram do zapomnianego miejsca. Choć ogrodzone płotem wewnątrz niewiele jest tu pozostałości. Cieszy równo przystrzyżona trawa i jako taki porządek. Jedynie rzędy niskich wałów ziemne zdradzają miejsca po zbiorowych mogiłach.
Prawie w centralnym miejscu mieści się obelisk upamiętniający pochowanych tu jeńców, którzy nie doczekali wolności. Szacuje się, że było ich około 8000. Nad ich spokojem czuwa biały prawosławny krzyż. Opuszczam to miejsce w milczeniu i tak też docieram na powrót do Strzałkowa.
Jego historia sięga aż Xw. Chwila zastanowienia i obliczam czy mogę jeszcze spokojnie jechać. Tym bardziej, że trasa pełna jest atrakcji mijam XIXw pałac w Paruszewie. Jego stan katastrofalny. Być może to ostatnie zdjęcie, bowiem o rychłej możliwości zawalenia informują tabliczki.
W Sokolnikach natrafiam na pamiątki po dawnych mieszkańcach. Jest cmentarz ewangelicki. Pięknie zagospodarowany i otoczony szacunkiem. Jest tez neobarokowy kościół. Dziwna to podróż przez te tereny. Wciąż czuje się, że wędrujesz po dawnej granicy. Choć tak odległy to czas to wciąż jest ona czytelna w układzie domów, czerwonej cegle, wielu innych tak bardzo ulotnych i czytelnych tylko dla wrażliwego oka detalach.
Jeszcze Mikuszewo z pięknym XIXw pałacem księcia Bernharda, następcy tronu księstwa Sachsen Meininge. Tuż obok wzrok przykuwają ruiny pewnie dawnej kaplicy będącej ostatnim akcentem tej wyprawy.

Jeszcze chwila postoju w sklepie i z ulgą docieram do Solca Wielkopolskiego. Mam jeszcze całe 20 minut w zapasie. Aż nie mogę wyjść z podziwu. Wsiadam w pociąg i za chwilę mknę już przez Wartę po przepiekanie się prezentującym moście kratownicowym. Powstał w 1875r na linii kolejowej Poznań Kluczbork. Całe 338m metrów żelaznej drogi przecinającej dolinę Warty. W promieniach zachodzącego słońca wygrzewam się w pociągu wspominając atrakcje tej czterodniowej podróży.
Cieszę się, że po drodze widziałem też:
Trasa1: Lubień Kujawski – Chodecz – Wietrzychowice – Izbica Kujawska – Sierakowy – Zaryń – Wierzbinek – Przewóz – Skulsk – Wtórki – Wilczogóra – Wilczyn – Świętne
Trasa2: Świętne – Kaliska – Wielkopole – Biskupia – Sarnowa – Ślasin – Piotrkowice – Licheń – Wygoda – ostrowąz – Kopydłowa – Wilczyn – Świętne
Pingback: Wyprawka na Kujawy czI. – Lisie opowieści