Trzeci odcinek relacji z wyprawy. W poprzednich przejechałem przez Roztocze i wzdłuż wschodniej granicy. Tym razem przenosimy się bardziej na Południe. Bieszczady na rowerze to wspaniała przygoda. Osią przejazdu jest Obwodnica Bieszczadzka, ale tak jak poprzednio zaglądam w różne zakamarki. Bieszczady odnalezione to szlak wiodący doliną potoku Wetlina. Chmiel, Dwernik, przepiękna cerkiew w Smolniku … cisza i spokój bieszczadzkich szlaków.

6

Nad Lutowiskami zaległa wieczorna mgła tak gęsta, że wyglądając ze schroniskowego okna, ledwie mogłem dostrzec słupy latarni i tak było do późnego poranka. Choć wstałem wcześnie, to jednak jak ten dzień nie mogłem się dobudzić. Postanowiłem dla rozkręcenia pokręcić się trochę po Lutowiskach. Nigdy na górskiej łazędze nie było przecież czasu zerknąć na pobliski kirkut czy dawny prawosławny cmentarz, a jak się okazuje warto. Ten ostatni jest pamiątką po wysiedlonych przymusowo w 1951r mieszkańcach tych ziem. Jeszcze sennie, choć poszukując radości w słonecznym jak się okazało wbrew prognozom dniu pojechałem do Smolnika. To kolejna drewniana perełka z listy UNESCO na mojej trasie. Niezwykle urokliwe miejsce. Wkrótce też uciekam z obwodnicy bieszczadzkiej w dolinę Sanu. Miejsce tak dobrze znane wielu moim znajomym. Ja sam byłem tu ostatni raz … dawno temu. Sporo się zmieniło, ale San jak płynął, tak płynie. Podziwiam jego kaskady tak dobrze widoczne z wyniosłości skarpy Chmiela. Tam kolejna cerkiewka z niezwykłą płytą nagrobną na cmentarzu. Wracam do Dwernika. Kolejne miejscowości lepiej znane mi są jako początki miejsc pieszych wycieczek, a dziś z innej perspektywy podziwiam Stuposiany, Pszczeliny czy Bereżki. Wreszcie mijam camping i już wiem, że wkrótce dotrę do Ustrzyk. Sobota i tłumy po zrobieniu małych zakupów wypychają mnie w dolinę Wołostaki. Znów cieszę się ciszą, spokojem i wspaniałymi widokami. Za mną Caryńska przede mną Królowa Bieszczad. Nieco chmurna. Złoci się jeszcze w chylącym się ku zachodowi słońcu. Gdy docieram do zakrętu szlaku na Tarnicę, domyślam się tylko, że tam jest. Idę zatem zwiedzić jeszcze pozostałości dawnego cmentarzyka w Wołosatem. Turyści wracają tymczasem z gór, nie domyślając się, że tuż obok szlaku znajduje się tak zaciszne i piękne miejsce. Wracam. Podchodzę nieco wyżej i patrzę na wieczorny spektakl. Zachmurzone niebo nie daje nadziei na jakieś zdjęcie… lecz widzę, że za mną pojawia się plama słońca, zdążyłem wrócić po rower i jest – wyżej podjechać już mi nie wolno. Cieszę się pięknym słonecznym widokiem i niespiesznie w tempie spacerujących turystów wracam do Ustrzyk. Tu nie ma się co spieszyć. Zachodzące słońce złoci połoniny i jest najpiękniejszą chwilą w mijającym tygodniu wyjazdu, a może to już drugi tydzień …. chyba gubię poczucie czasu. W Ustrzykach biję się z myślą jechać dalej czy nie – chyba tu za tłoczno, jednak jadę dalej, mimo że pora już późna. Opamiętanie przychodzi kilka km dalej w Berechach. Nie będę przecież jeździł po nocy – szkoda widoków! Ląduję w przepięknym ogródku jedynego gospodarstwa w promieniu kilku kilometrów. W samym sercu Bieszczad pomiędzy Caryńską a Wetlińską. Jednak fart jest. Namiot, ale kolacja i śniadanie przy stole z widokami. Wieczorny spacer rozgrzewa przed snem.

7

Ranek był rześki. Nawet psu nie bardzo chciało się wyjść z budy i łypnął tylko na mnie groźnie, że śmiem mu zakłócać swoją krzątaniną poranną drzemkę. Wiedziałem już, że dziś najlepszym wyborem będzie zestaw przeciwdeszczowy. Niespiesznie ruszyłem najpierw na cmentarz przyczajony na szlaku na Caryńską, by potem rozpocząć wspinaczkę po bieszczadzkich serpentynach, w czym kibicowały mi „bieszczadzkie kozice”. Mgła i mżawka uwypukliły jesienne barwy. Na każdym zakręcie robiłem postój, by nasycić się tym widokiem. Oddychać pięknem gór. Na Przełęczy Wyżnej przystaje na dłużej. Są tu dwa obeliski warte uwagi. Pierwszy poświęcony wielkiemu miłośnikowi Bieszczad, poecie Jerzemu Harasymowiczowi, drugi ludziom ratującym życie z bieszczadzkiej grupy GOPR. Kolejny zjazd pokonuję bardzo spokojnie, raz, że mgła dwa mokra nawierzchnia i serpentyny nie zachęcają do wyścigów. W Wetlinie postanawiam się rozgrzać przy kubku ciepłej herbaty i misce pierogów. Niby zbyt wcześnie na obiad, ale czy mi się gdzieś spieszy? Dalej Majdan i trzeba wybrać – jechać dalej do Cisnej czy zrobić wariancik. Wybrałem jedynie słusznie. Droga powoli zmieniła się w szutrową. Tuz obok słychać było szum potoku, a kolorowe jesienne drzewa zapraszały do tańca w dolinie Wetliny. To właśnie Bieszczady Odnalezione. Doliną prowadzi szlak wiodący do dawnych wsi, po których znaleźć jeszcze można ślady. Dawniej, gdy wędrowałem tymi szlakami, niewiele było wiadomo o miejscach położnych wśród gęstwiny drzew. Dziś na nowo wracają do świadomości. Szlak prowadzi do dawnych cerkwi, gdzie jak kiedyś witają Cię otwarte drzwi i zapraszają na chwile wypoczynku … Jedna z najpiękniejszych bieszczadzkich dolin powoli odsłania swoje tajemnice. Nieco dalej docieram do dzisiejszego celu. Sine Wiry spowodowały, że nie miałem ochoty nigdzie dalej jechać. Z radością szukałem kolejnego kadru i cieszyłem oko grą barw i szumem rozbijającej się o kamienie wody. Jak dobrze, że tu pojechałem … czas jednak wracać. Mały błąd w nawigowaniu sprowadza mnie jeszcze do kapliczki szczęśliwego powrotu. Ten kilometr czy dwa pod górkę nie jest jednak problemem. Za chwilę już wita mnie Cisna i robi się późno czas znaleźć jakieś miejsce na sen. Zajmuje mi to więcej czasu, niż planowałem. Kończy się weekend i nikt nie jest zainteresowany przyjęciem jednej osoby na jedną noc. Biorąc to pod uwagę zupełnie nieoczekiwanie ląduję w ciepłej kwaterze za przysłowiowe dziękuję 😮

CDN…

W kolejnym odcinku znajdziemy się na pograniczu Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Coraz bardziej odludne tereny, brak cywilizacji i przepiękne widoki 🙂 Cisna – Komańcza – Dukla.

Tymczasem możesz zapoznać się ze śladem mojej podróży i wygodny sposób pobrać wraz z Waypointami, do swojej aplikacji.