Wizyta w uroczysku „Święte Ługi”, spacer wzdłuż linii umocnień z września 1939, chwila w sanktuarium Wandy Malczewskiej i zapomniana perełka. Ruiny dworu obronnego w Mikorzycach. Wybitnie terenowo – leśna trasa na „jedno popołudnie”.
Wyjazd w zasadzie w późnych godzinach przedpołudniowych. W planie, który pojawił się przy śniadaniu pełen relaks po wcześniejszym hardkorowym zdobywaniu Burzenina i spacerze po Wielkopolskim PN :).
Początek na rozkręcenie. Przez łąki pola i lasy przemierzane już tyle razy. Na trasie do Buczku jeden postój na regenerację w osadzie „Dwa młyny” w Talarze. W Wygiełzowie tylko fotka XVIIIw drewnianego kościółka i ostatnie zakupy w sklepie.
Za chwilę wjadę w lasy więc wolę się przygotować. Tym bardziej, że z nieba leje się skwar i trasa przestaje być fraszką. A jeśli już o Fraszce mowa to znajduje się tu młyn zbożowy z 1925r.
Sąsiadowały z nim stawy, ale widać, że bliżej im do torfowisk niż do funkcjonalności.
Sam młyn we wnętrzu prezentuje się tak.
W pobliskim lesie skrył się kolejny obiekt leżący na mojej trasie. To pozostałości większego założenia linii obronnej Armii Łódź z 1939r opisywanej już w wycieczce nad Grabię i Widawkę.
Jeśli chcecie możecie tez zaplanować większy spacer po Szlaku Polskich Umocnień Polowych z 1939r prowadzącym z Księżych Młynów właśnie do Faustynowa.
Dotarcie do pierwszego, a zarazem najbliższego mojej pozycji to walka z piachami. Ze zdziwieniem stwierdzam, że wiedzie tu również niebieski szlak rowerowy. To chyba charakterystyczna nawierzchnia dla tego szlaku :D. Wracając do bunkrów, ten pierwszy wygląda na najbardziej uszkodzony. Uwagę zwraca zniszczona cześć osłony wejścia.
Uczynili to prawdopodobnie sowieci w 1945r wysadzając skład amunicji. Przyglądając mu się uważnie znajdziecie na jednej ze ścian napis „Groźny”.
Wracam do ostatniego skrzyżowania i w polu widzę kolejny bunkier. To „Grom”. Dojścia do niego strzeże łąka i zaorana droga. Wybieram łąkę.
U wejścia do bunkra wyrosło spore drzewo, a wejście częściowo zamurowane jest cegłami.
Pozostało jeszcze 100m i już jestem na drodze. Tuż za kapliczką skręcam w prawo. Początkowo niepewnie, bo wyrwa w zieleni nie przypomina drogi a bardziej jakąś lukę po wyciętym krzewie. Jeszcze kilka metrów i wyrwa okazuje się jednak drogą biegnącą do lasu.
Po kilku zakrętach docieram do kolejnego umocnienia. To „Grunwald”. Stoi ukryty pomiędzy drzewkami tak, że przejeżdżając w odległości 100m ledwie można go dostrzec. Tu również u wejścia wyrosło drzewo. Stwierdzam, że jednak te z bunkrów, które są bardziej odległe od miejscowości sprawiają lepsze wrażenie.
Sprowadzam namiar i teoretycznie do kolejnego mam 174m. Musiałbym jednak z rowerem przedzierać się przez dość gęsty las. Postanawiam go zatem objechać – pewnie gdzieś dalej znajdę jakąś drogę do niego prowadzącą. Trasa prowadzi wzdłuż młodnika gdzie droga bardziej przypomina ścieżkę na miedzy, ale spokojnie jest do przejechania. Wkrótce docieram do wału wydmowego. Wspinam się nań i po kilkuset metrach dostrzegam, że jednak wzdłuż niego prowadzi jakaś sensowna droga. Schodzę na nią i docieram do ostatniego umocnienia. Znajduje się w pasie wzgórz. Otaczają je rowy przeciwczołgowe i transzeje. Ten system jest tu najlepiej zachowany.
Sam bunkier częściowo przysypany jest ziemią totalnie go maskującą od strony wydmy. Idealnie wtapia się w otoczenie.
Wracam wspomnianą drogą, która okazuje się wychodzić w młodnik :O ten przecież wcześniej sprawiał wrażenie nieprzejezdnego!
Wystarczy już tej eksploracji 🙂 Kolejny raz zdobywam wydmę i na jej szczycie czuję już ożywczy podmuch wiatru znad Uroczyska „Święte Ługi”.
Bliskość zbiornika wodnego ochładza otoczenie dając ukojenie w ten parny i gorący dzień. Postanawiam skorzystać z wiodącej wokół zbiornika ścieżki edukacyjnej i przejechać się nią dookoła.
Bogactwo przyrody i piękne krajobrazy zachęcają do dłuższego spędzenia tu czasu. Ścieżka choć czasem piaszczysta czy „korzenna” jest spokojnie przejezdna i daje sporo frajdy z odkrywania jej zakamarków. Można przy okazji prześledzić zmieniający się typ siedliska z bardziej jeziornego na typowo torfowiskowy.
Na trasie ścieżki znajduje się jeszcze jedno z najgrubszych drzew uroczyska. To pomnikowa 200-letnia sosna.
Jeszcze ostatnia drogą przez mękę. Wybieram trasę nie najlepszą, pełna piachu, ale najprostszą dla kontynuacji wycieczki. Jeszcze ostatnia walka z komarami dzielnie wspieranymi przez gzy, jeszcze jeden zakos w piasku i już witam asfalt w okolicy stawów w Lubcu.
Przez chwilę jadę ruchliwą drogę lecz wkrótce skręcam na Trakt Wandy Malczewskiej. Docieram nim do Parzna. Chyba był tu jakiś festyn bowiem u stóp kościelnych schodów zwijają się powoli straganu handlowe. Korzystam z okazji i zaglądam do Muzeum Modlitewnika.
Jest ono związane z kultem Wandy Malczewskiej, która była świecką mistyczką, czynną na polu społeczno-charytatywnym. W Parznie spędziła ostatnie lata swego życia.
Początek kolekcji i historię kolekcji dość dobrze opisano na stronie parafii w Parznie.
Zaglądam również do kościoła. Neogotycka budowla z początku XXw nawiązuje do stylu kościołów obronnych. W jego krypcie pochowane są szczątki błogosławionej.
Jeszcze zakupy w sklepie i lecę na wspomniane Mikorzyce. Coś czai się na niebie i zastanawiam się czy nie spotkam się tego dnia z burzą. Wiele zaczyna na to wskazywać.
Z ulgą docieram zatem na miejsce. Na ternie gospodarstwa, w gęstym zagajniku skrywa się ostatnia atrakcja dzisiejszej podróży. Siedemnastowieczne ruiny dworu obronnego Mikorskich.
https://zamkilodzkie.pl/mikorzyce/
Odstawiam rower i zagłębiam się w gąszcz drzew stając się jednością z otaczającą mnie przyrodą i tym samym łatwą pożywką dla roju obstępujących mnie natychmiast komarów. W ich towarzystwie przekraczam fosę unosząc wzrok w kierunku ruin otaczających szczyt kopca.
W zasadzie to nawet nie muszę unosić wzroku bowiem podskakuję starając się strzepać z siebie roje natrętnych owadów. Jeszcze chwila i zaczynam ustawiać aparat dobierając czas naświetlania – stoję tu na straconej pozycji jest sporo cienia, ruiny skrywają się wśród zieleni, a czas …. ja pier… jak to naświetlić robiąc zdjęcie w podskokach! Nic dziwnego, że pierwsze kadry wychodzą mocno rozmyte 😀
Zbieram się w sobie i walczę tym razem z ostrymi ukłuciami – warto. Podczas ostatniej wizyty kilka lat temu nie przeszedłem nawet fosy. Kiedyś wiodła nad nią kładka lecz wtedy już jej nie było, zaś fosa wypełniona była wodą po ulewnych deszczach.
Dziś przekraczam ją sucha stopą. Na szczycie kopca choć naruszone zębem czasu to jednak majestatycznie stręczą mury dworu obronnego.
W otaczającym ruiny parku podziwiam jeszcze drzewa, które kiedyś mogły być nawet pomnikowymi zanim padły pod uderzeniem wiatru bądź pioruna.
Z ulgą cykam ostatnie zdjęcie i salwuję się ucieczką. To już koniec. Na najbliższym przystanku staram się opłukać z kurzu jeszcze znad „Ług” i odświeżyć przed czekającymi mnie kolejnymi kilometrami.
Wkrótce zrywa się wiatr będący zwiastunem wiszącej w powietrzu zawieruchy. Ta ostatecznie okazuje się lekkim deszczykiem. Postanawiam go jednak przeczekać by nabrać sił. Jeszcze chwila i bocznymi drogami kieruję się w kierunku domu. Nadchodzi ciemność a wraz z nią dostrzegam błyski piorunów tańczących za moimi plecami. Ostatnie kilometry pokonuję jakby żwawiej. Udało się. Gdy chwytam klamkę na chodniku rozbijają się już pierwsze krople nadchodzącej nocnej ulewy. Ta wkrótce ukołysze mnie do snu 🙂 Jutro trzeba będzie się zmienić w grzecznego dzika 😀