To nie moja bajka pomyślałem jak usłyszałem i wróciłem do swoich spraw. W środę dostałem jeszcze „dziki” wycisk co utwierdziło mnie do końca w przekonaniu, że w świąteczny czwartek nie zamierzam się nigdzie ruszać. Tym bardziej, że i tak nie miałem na nic ochoty bo w weekend pracuję 🙁 … z grzeczności obiecałem, że jak rano wstanę to „dam znać”
Tyle, że coś w podświadomości się działo … umyłem rower i nasmarowałem co tam akurat było trzeba – opony miałem już napompowane po zelowskim szaleństwie z Romkiem
Zapowiadała się „300” fantazja.
Wstałem.
Jeszcze zaspany wciągnąłem bułę z serem i szota magnezu, do bidonów wlałem herbatę i izotonik. Drugie śniadanie i obiad to już były konkretniejsze potrawy (o tym później), jednak przekładało się to na wagę roweru i bagażu. Radosna ekipa na starcie Katarzyna, Jacek i Tomasz o 4 rano, umocniła moje przekonanie, że porywam się na szaleństwo i żywy nie wrócę. Tomek robi tysiące kilometrów, Jacek ma już za sobą prawie 270km, Katarzyna dystanse ponad 200… Ja niby też, ale co ja mam z nimi z moim rowerem nadającym się bardziej do lasu niż na asfalt – no ale argument „będzie fajnie” w zupełności mnie uspokoił ??
Przez noc, prawie świt i mgłę dotarliśmy do Łęczycy. Tam zaczęło coś do nas docierać bo zrobiło się jakby widniej. Pojawiły się nawet zarysy kolorów 🙂
Po drodze mało zwiedzamy, jednak moja uwagę zwrócił zapomniany pomnik w Nowych Ostrowach na 287km drogi krajowej nr 91.
Okazał się być obeliskiem poświęconym pamięci żołnierzy z IWŚ. O czym informację znalazłem na Olsztyńskiej Stronie Rowerowej http://www.rowery.olsztyn.pl/wiki/miejsca/1914/lodzkie/ostrowy
Pierwszy dłuższy postój w Lubieniu Kujawskim gdzie naszej opowieści jak to jest walnąć setę do śniadania z zaciekawieniem wysłuchał oficer służby patrolowej Tam potrzebowałem dłuższego postoju, kawka, śniadanko i można było jechać. Zaczął się najbardziej malowniczy odcinek podroży. Od teraz droga wiła się wśród polodowcowych pagórków i wydm.
Wkrótce tez dotarliśmy do granic Gostynińsko – Włocławskiego Parku Krajobrazowego.
To co bardzo mnie ucieszyło zjechaliśmy również z asfaltów. Droga wiła się leśnymi ścieżkami (nie ja układałem trasę), wzdłuż jezior i w pięknych lasach 🙂
W południe mieliśmy już ponad 120 km. Po jeszcze kolejnych 15km znów powróciliśmy na asfalty. Park to piękna polodowcowa rzeźba i wspaniałe jeziora. Nigdy nie odważę się powiedzieć, że go poznaliśmy jednak można potraktować ten wyjazd jako pewną zajawkę tego co czyha tam na zainteresowanych, a jest tego sporo Najpiękniejszy odcinek drogi Dębniaki – Zuzanka i wierzcie mi warto się wspiąć na to pasmo wydm.
Siłą rzeczy zwiedzanie było ograniczone minimum, ale Tomek zadbał o malowniczą trasę i odwiedzanie wieży widokowej między jeziorami Krzewent i Rakutowskim, a mi udało się wyrwać parę obiektów dodatkowo min. wspaniały cmentarz w Mursku (Ładnem).
Na tamie we Włocławku zameldowaliśmy się po 11,5h jazdy i 175km w nogach ? Jeszcze tylko Lubień Kujawski i ostatnia setka po znanej trasie już do domu. ??
Dziękuję grupie za przygarnięcie i za to, że mogłem Wam towarzyszyć. Macie już wypracowany styl jazdy i patent na bicie rekordów, które na was czekają i są do zrobienia! Jak dla mnie bez takiej fajnej ekipy ogarnięcie tego było by przynajmniej teraz w moim przypadku bardzo trudne. Niemniej jednak to wyzwanie poszerza katalog możliwości i daje większy margines błędu przy planowaniu kolejnych wypadów krajoznawczych. Co do roweru … generalnie to nie jest rower na asfalt, choć ma oczywiście bardzo szerokie możliwości (mniej więcej tak jak opony) jednak po raz kolejny potwierdza się , że to nie rower bije rekordy, a prowadzący go człowiek.
Jeśli chodzi o żywienie: rano buła z serem i dawka magnezu. Po pierwszych 30km porcja makaronu z serkiem waniliowym, masłem orzechowym (bez oleju palmowego – uczę się), zagryzana żółtym serem – tak co jakieś 30km aż do południa kiedy zrobiło się zbyt ciepło. Potem trzy piwa bezalko (serio) i dopiero o 17 spaghetti niestety na zimno … poza tym około 5-6l wody z izotonikiem, Popołudniu jeszcze dawka magnezu i wmuszone dwa hotdogi na ciepło około 18. Ponieważ popołudniu odczuwałem skutki przegrzania około 19 ulgę przyniósł mi dopiero wylany na siebie porcjami 5l baniak zimną wodą. Kondycja niezła i na drugi dzień oceniam, że bez strat własnych – krótsze wyjazdy potrafią poczynić większe spustoszenie i męki dla części ciała stykającej się z siodełkiem.
Dystans 308,4
Czas jazdy ogółem 20h23m
Czysta jazda 14h06min – niestety nie dysponuję międzyczasami, ale średnia wyszła 20,4.
Końcówka jak zwykle epicka, ale grupa koniecznie chciała skończyć jeszcze dziś ? , a jak sie okazało do domu dojechałem już w kroplach rozpoczynającego się po północy deszczu – cóż za wyczucie sytuacji Jesteście najlepsi ??choć macie szalone pomysły ????