W zimowy bezśnieżny dzień postanowiłem wybrać się w najdalsze krańce naszego łódzkiego. Nie łatwo tam dojechać, bo i z przesiadką i oczywiście w pociągach zawsze można liczyć na „miejsce dla rowerów” :d Było zwiedzanie i była szalona jazda do upadłego 🙂

Zaczynam z Kępna. Dworzec. Jeden z dwóch, dwupoziomowych w Polsce (drugi w Kostrzyniu nad Odrą).  Kilka fotek i już wiem, że to będzie jeden z tych „ostrych” dni. Temperatura na minusie i delikatnie zaznacza się już wiaterek :d

Kieruję się na Wieruszów – jedno z najdalej położnych od Łodzi miast naszego województwa. Po drodze odwiedzam jeszcze Jankowy. Miały tu być pozostałości dworu Janiszewskich, jednak w międzyczasie obróciły się w kupkę gruzu 😮  Nie siedzę tu zbyt długo, ot tyle by poprawić siodełko – nie mogę coś dziś znaleźć pozycji.

Na dłużej zatrzymuję się w Donaborowie. Focę drewniany kościół ufundowany w 1405 r. przez króla Polski Władysława Jagiełłę.

Na granicy miejscowości zatrzymuję się jeszcze przy XIXw. dworku z zabytkowym parkiem.  W styczniu 1922r. gościł tu Józef Haller.

Jadąc do Wieruszowa wciągam nozdrzami zapach drewna. Bynajmniej nie z lasów. Cała okolica to zagłębie meblarskie. Wszędzie mieszczą się większe i mniejsze zakłady z tej branży. Wreszcie docieram do granicy województwa i do samego Wieruszowa, w którym, dziś zwiedzę jedynie kilka „obiektów”.

Na pierwszy „ogień” idzie cmentarz ewangelicki w Podzamczu. Dawniej ta osobna osada należała do zaboru pruskiego, bowiem granica zaborów przebiegała na Prośnie. Cmentarz podzielony jest na dwie części. Nowszą, użytkowaną i nieco bardziej dziką – starszą.

W centrum dzielnicy znajduję jeszcze kościół ewangelicki i tuż obok – małego strażaka.

Wreszcie dopadam Wzgórza Zamkowego. Po XIVw. zamku zostały tylko detale, za to na wzgórzu wylądował samolot. Li-2. Jest sporą atrakcją okolicy :d Dawniej mieściła się tu kawiarnia. Maszynę przyjęto do służby 1 lipca 1953 roku, a skreślono z listy floty LOT-u 4 listopada 1968 roku. Wdzięczny obiekt fotografii … I chyba to tyle na dziś z Wieruszowa, bo sprawdzam odległość, sprawdzam czas i kolejne 60km to będzie jednak walka z obydwoma!

Jest już dobrze, po 14 kiedy przypominam sobie, że nic nie jadłem od rana. Z głodu wpadam, zatem na pomysł najlepszej sieciowej kanapki dla rowerzysty.

Propozycja podania obejmuje wariant z 80km wmordewindem.

Tak, ten ostatni przyjaciel rowerzysty coraz bardziej daje mi się we znaki. Na tyle, że robię nieco dłuższy odpoczynek w Cieszęcinie. Mamy tu drewniane XVIIIw. sanktuarium św. Wojciecha. Ponoć pierwsza osada w okolicy (w pobliskim Osieku) pojawiła się już w Xw., a sam św. Wojciech miał przechodzić i ewangelizować w tej okolicy 😮

Jeszcze jedną ciekawostką z tej miejscowości jest wielka miska. Znajduje się koło szkoły i jest najprawdziwszym … radioteleskopem. Został tu sprowadzony w 2010r. z Centrum Usług Satelitarnych w Psarach koło Kielc. Pomysłodawcy chcą stworzyć tu Centrum Edukacji Astronomiczno – Astronautycznej. Jednak do jego uruchomienia potrzeba jeszcze trochę kasy.

Znów rzut oka na mapę i tak, trzeba wybrać najkrótszą drogę by coś jeszcze zwiedzić. Galewice zostawiam sobie na kiedy indziej, decydując się na Węglowice. Zaczyna się niepozornie, tradycyjnym drewnianym XIXw. kościółkiem. Ze zdjęć, wiem o ciekawej polichromii – jednak dziś zamknięte. Tuż obok znajdziemy klasycystyczny dworek Ormontowskich z przełomu wieków. Z racji bliskości granicy był w pewnym okresie siedzibą strażnicy carskiej. Warto jeszcze wspomnieć, że w latach 30. ubiegłego wieku w okolicy dokonano jednego z najcenniejszych odkryć archeologicznych dzisiejszego łódzkiego. Był nim doskonale zachowany dzban z brązu zdobiony ornamentem. Pamiętający czasy bursztynowego szlaku artefakt, znajduje się w zbiorach Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi.

Jednak prawdziwa perełka to stary cmentarz. Znajduje się nieco dalej od centrum, ale warto tam podjechać. Położony jest na rozległym wzgórzu, niezwykle malowniczy. Został odrestaurowany i przywrócony świetności. Znajdziemy tu niezwykle położone miejsce. Na najwyższym punkcie wzgórza, zlokalizowano, delikatnie pochylony w kierunku wsi grobowiec Antoniego Sulimierskiego – właściciela wsi. Znajdziemy też prawosławny nagrobek rosyjskiego szlachcica Michała Siemionowicza Pozdiewa, groby uczestników Powstania Styczniowego, oraz kamień poświęcony poległym tu żołnierzom z 1939r. Nie brak też pomnikowych drzew. Wizytą na cmentarzu kończę dzisiejszy krajoznawczy dzień. Wiem, że warto tu wrócić, bowiem miejsce ma swój urok.  Powoli jednak zapada zmierzch i trzeba jechać!

Zostało mi jakieś 45km i zaledwie 3 godziny do pociągu! Wiatr wzmaga, więc nie mam, co liczyć na oszałamiającą średnią, a i temperatura też robi swoje. Wybieram Trakt Wieruszowski. Droga przez las pozwala odpocząć. Kolejne 10km upływa w ciszy, którą zagłusza jedynie miarowy stukot ogniwek przesuwającego się łańcucha. Wciąż trzeba jechać. Światło niewielkiej lampki pozycyjnej wydobywa z mroku pomnik. To ślad potyczki polsko-radzieckiej grupy desantowej, która starła się tu z żandarmerią niemiecką we wrześniu 1944r.

Wkrótce też pojawiają się światła lamp i wyjeżdżam z lasu. Już na najtwardszym przełożeniu docieram do Kraszewic. W głowie myśl o czyś słodkim. Sklep – wchodzimy.

Łapię butelkę i leeecę do kasy. Przede mną pani z większymi zakupami, ale grzecznie uśmiecham się – była pierwsza. Pani prosi o reklamówkę i wkłada wszystko do jednej taszy, która się rozrywa … prosi o drugą i wkłada całość do kolejnej, a ta ponownie się, rozrywa i tak trzecia, i czwarta. Nadal się uśmiecham, choć chyba w moich oczach coś podpowiedziało pani by podzieliła zakupy na dwie reklamówki …

Ze sklepu wypadam jak z procy. Dopadam roweru i już w biegu wchłaniam krople coraz zimniejszego, orzeźwiającego, przepysznie słodkiego płynu o smaku pomarańczy. Wybieram ryzykownie drogę krajową. Mały ruch, a ja w kamizelce, w pełnym oświetleniu z czołówką, więc czuję się bezpiecznie. W blasku świateł widzę oblodzenie w koleinach – jechać ostrożnie i szybko, szybciej czas ucieka. Jeszcze fota w Ostrowie Kaliskim. Tak to znów dawana granica zaborów i ogień.

OGIEŃ.

To ostatni pociąg z Błaszek. Jak nie zdążę to czeka mnie jeszcze jakieś dodatkowe 40km do Sieradza. Zimno i wietrznie. Coraz większy wmordewind nie daje jechać. Lecz walczę. Już gmina Błaszki. Tak, odliczam kilometry, miejscowości. Jeszcze Brończyn, Gzików … Co jeszcze? Są Błaszki! Wwwreeeeeszcie!

Wiem, że stacja w tej pięknej miejscowości leży gdzieś za miastem. W tym tempie i zimnie nie mam czasu na szukanie jej w nawigacji. Wolę zapytać miejscowych. Wchodzę do sklepu. Uśmiecham się (pół godziny do rozkładowego odjazdu):

Dzień dobry, przepraszam gdzie jest stacja kolejowa?
Co?
WTF!?!
No tam gdzie pociągi się zatrzymują …
Ale to za miastem, daleko. Kawał drogi i … (nie pozwalam dokończyć) …
Przepraszam! Pytałem o kierunek!
Pani wskazuje i coś mówi … Jednak nie słyszałem już reszty wypowiedzi bo pociąg na pewno nie będzie na mnie czekał.

Przez Błaszki przelatuję jak burza. Odpalam jednak nawigację i wiem, już gdzie i jakich ulic wypatrywać. W zimnie nie mogę jej trzymać na wierzchu więc uczę się tego na pamięć. Jest wreszcie Przemysłowa. Skręcam jadę … jakieś 10min i nie wiem ile km (potem okazuje się, że 4) Pędzę na załamie karku. Wiatr, zima kręcę, rower prawie staje w miejscu. Obliczam w myślach.  Pewnie ze 3km jeszcze. Jakieś 3min/km – za wolno – przyśpieszam. Z prostej drogi wpadam na skrzyżowanie. Widzę w pobliżu tory, ale gdzie stacja! Jest sklep!

Którędy na dworzec? A moje tylne koło kreśli w tym czasie wraz z sakwami wiraż …
Gdzie? Odpowiada stojący w drzwiach zdziwiony klient.

MINUTA!!!!

Na szczęście Pani ze sklepu w lot chwyta powagę sytuacji: – W lewo i zaraz jest!

Ufffff. Jeszcze ostatni wysiłek.

Nie słyszę pociągu wiec albo był, albo mam szansę …

Z mroku wydobywa się dworzec stojący pośrodku „szczerego”. Smętnie dynda lampa na peronie. Poraża wszechogarniająca cisza.

Zwalniam. Mijam róg budynku.

Są ludzie!

Ciche niepewne pytanie: – Był już do Łodzi?

Czekam na odpowiedź jak skazaniec na szafocie. W oczach mam te kolejne, nikomu niepotrzebne, nocne, zimowe kilometry. Z lękiem w duszy czekam na odpowiedź …, która pada jak przeszywające serce strzała … – chhhyyyba nie …

Osuwam się na kolana, a głowa przestaje pracować … gdy w dali pojawiają się światła pędzącego ku mnie przeznaczenia. Jest!! Jedzie, a ja dojechałem w ostatniej możliwej chwili. Wygrałem 😀

Trasa wycieczki: Kępno – Jankowy – Donaborów – Wieruszów – Cieszęcin – Węglewice – Kraszewice Ostrów kaliski – Błaszki 23.01.19 / 83,7km